Wera Modzelewska: Jacht został zwodowany 15. lipca 1968. r. w Mikołajkach i wzbudził taką sensację, że właściwie nie dało się pływać…
Katarzyna Marchlewska: Aż takie było zainteresowanie publiczności?
WM: Ogromne! Z tym, że oczywiście łódek było wtedy mniej, a jachtów kabinowych nie było prawie wcale, natomiast wszyscy – wędkarze, rybacy, miejscowa ludność – gdzie tylko się nie podpłynęło – czy do małego miasteczka, czy do jakiejś wsi – natychmiast wszyscy się zlatywali i chcieli znać historię. Mnie już to nudziło, uciekałam. Mąż miał cierpliwość i kiedyś, po raz setny, w Mikołajkach o tej łodzi opowiadał i przyszło dwóch takich pijaczków (a tam, ludzie byli szalenie grzeczni, bo głównie z Wileńszczyzny). No i mąż tak opowiada, a jeden z nich nagle przerwał mężowi / i tu pojawia się cytat doskonale naśladowaną wileńsczyzną/ „Pan wybaczy! Pan tak opowiada, opowiada, a toż to jacht amerykanski!” (śmiech). No, no… potem się jeszcze nieraz śmialiśmy, że to jacht amerykanski (przez n i z takim właśnie akcentem).
Jacht „Biały”
KM: Scena zupełnie, jak w „Samych swoich”!
WM: Tak! Tak właśnie. No i tam też poznaliśmy wspaniałego konstruktora jachtów – w Mikołajkach – wilnianina, Pana Biegańskiego. Był kierownikiem klubu żeglarskiego, dwa świetne jachty drewniane skonstruował. Jeden – taki nie za duży – „Sowa” – pięknie pływał! Ale nie było siły, żeby to weszło do produkcji, bo nasze władze wolały jechać do Londynu i kupić odkrytą łódkę, a potem ją przerobić na zakrytą (no bo do tego Londynu musieli parę razy jeździć, prawda?), niż wziąć od Pana Biegańskiego z Mikołajek wspaniałą łódkę, która doskonale pływała, itd. No, a potem podobnie było z drugim jachtem męża – Amuletem. Obiecane było, że wejdzie do produkcji, ale niestety i w tym przypadku, woleli jednak kupić francuskie jachty …
KM: podobnie było z fotelami RM, kiedy przyszła z Francji propozycja produkcji, prawda? Wtedy też się nie zgodzili?
WM: A no nie. Nie. No i wie pani, jeszcze kupowali jachty, które nie spełniały norm, bo jak się wywrócił, to masztem do dołu … Przecież taki jacht nie powinien być dopuszczony do produkcji. Amulet również był w klasie morskiej budowany. Ba! Silhuet – Biały nie spełniała oczekiwań – była po prostu rozreklamowana. Wcale nie pływała tak dobrze, a na dużej fali, na Śniardwach, stawała się wręcz niesterowna. No i tyle.
Jacht „Amulet”
KM: Jak nazywał się ten pierwszy jacht, o którym mówiłyśmy?
WM: Pierwszy z tworzywa współautorstwa męża: „Biały”. Drugi, cały, w pełni zaprojektowany przez męża jacht to Amulet. Trzecim był Talizman, z tym, że Talizman był zaprojektowany na włókno węglowe.
KM: A ten, jak broszka, ten, o którym przez cały czas rozmawiałyśmy? Jaką nosił nazwę?
WM: Przeprojektowany przez męża „Biały”. Był to pierwszy w Polsce jacht kabinowy z tworzywa, wykonany amatorsko!
KM: Biały, po prostu?
WM: Biały. Kadłub był według Tucker’a, a pokład – męża, w następnym roku już były nowe – zwiększone żagle, nowy większy maszt i wtedy lepiej pływał. No i wtedy maszpoanci zwrócili się do męża, żeby mąż zaprojektował jacht i mąż zaprojektował Amulet’a. On wypłynął w połowie lat 70. i stał się sławny, bo przepięknie pływał, spełniał marzenia. Ja mówiłam, że to nasze dziecko.
KM: Z Pani opowiadania – przecież pracowaliście z takim zaangażowaniem całym zespołem – wnoszę, że to dosłownie jest Państwa dziecko, podejrzewam, że zaledwie jedno z dzieci …
WM: Tak, tak. Potem Amulet był bardzo słynny. Zrobiono ich kilkanaście. Ale chciałam jeszcze powiedzieć, że męża do budowy tego pierwszego jachtu namówił Pan Czesław Marchaj – legenda polskiego żeglarstwa. Marchaj był teoretykiem żeglarstwa. Opracował teorię żeglowania, pływania itd. itp, Prosił też męża, żeby te poszczególne fazy budowy jachtu przesyłał do miesięcznika „Żagle” – żeby w ogóle zawiadomił, że taki jacht powstaje – i mąż to zrobił. Tylko, że nikt się nie odezwał. Natomiast, jak wodowaliśmy (i o wodowaniu też się zawiadomiło), to zjawił się na malutkiej, wiosłowej łódce rybackiej Pan Redaktor W. Tobis. Tobis? Czekał już na na nas Mazurach.
„Biały” – W. i R. Modzelewscy
KM: Czyli materiały skutecznie docierały do adresata, ale trafiały do szuflady, a na publikację się nie zdecydowano?
WM: Absolutnie do szuflady. No i potem, Pan Tobis zaproponował, żeby mąż razem z nim zbudował jacht, ale był warunek – pokład drewniany. Mój mąż odmówił, a on to zrobił. Trzy lata później jacht został zwodowany i to on dostał wszystkie nagrody za budowę pierwszego jachtu z tworzywa… Zapomniałam, jak się nazywał, ale pokład miał drewniany. No, ale potem przynajmniej wdrożył idée fixe mojego męża, żeby młodzieżowe kluby żeglarskie same sobie robiły formy, porządne, i żeby potem je sobie wypożyczały, i same dla siebie robiły i wykańczały jachty. To, że młodzież uczyła się z tego wszystkiego, to jest zasługa mojego męża. Ja tylko parę razy zaprotestowałam i w końcu „puścili” moją recepturę, jak ułatwiać sobie życie przy robieniu jachtów. Późnej to już była żywica poliestrowa, nasz pierwszy był zrobiony z epoksydowej – to było „cholerstwo” – gęste i trzeba było dodawać, poza utwardzaczem, rozpuszczalnika, ale tylko 0,7% – i ani grama więcej! – bo się wtedy żywica nie utwardzała. Paru ludzi tak zrobiło i to się im nie utwardziło, więc zażądałam od redakcji, żeby zamieścili naszą recepturę, na żywicę poliestrową, bo już była powszechnie dostępna. „Wziąć dwa kotły i wlać do nich żywicę. Do jednego wlać sam utwardzacz, a do drugiego przyspieszacz. I potem do wiadereczka zaczerpnąć jedną chochlę z jednego, drugą – z drugiego kotła – i nie trzeba nic ważyć, nic kombinować – tylko wymieszać i laminować. Z tym, że przedtem należało opracować czas utwardzania, żeby zdążyć to wiadereczko wyrobić.
„Amulet” – za sterem W. Modzelewska
KM: Świetnie! A zatem przypominamy tę recepturę, może ktoś jeszcze z niej skorzysta?
WM: Ja myślę, że teraz już nie. Technologie tak się zmieniły …, ale żywica poliestrowa była rzadka i dobrze się nią robiło. I właśnie do tej poliestrowej się dodawało ten utwardzacz i przyspieszacz. Teraz – myślę, że te żywice są już innej jakości. W każdym razie, wie pani – w kokpicie nie zrobiliśmy słynnej kratki na podłogę, którą się robiło z drzewa – mąż uważał, że to jest tylko zbiornik na wszelki brud. Przecież potem to drzewo pleśnieje, trudno tę kratkę wyjąć … Zamiast kratki położył po prostu piękną, taką w paski, gumę błyszcząco-matową i jak się naniosło piachu, lało się trochę wody z wiadereczka i już było czysto – wszystko odpływało. Potem inni też poszli w te ślady. I tak dalej, i tak dalej. No, a Amulet – rzeczywiście, jak powiadam – wspaniale chodził! Ja go kochałam. Wyspecjalizowałam się w takich wiaterkach „zero, pół” – „zero, dwadzieścia”, że wszyscy stali, a ja płynęłam. Mężczyźni nie mają do takich zefirków cierpliwości.
KM: A Pani miała finezję, delikatność …
WM: Tak, kochałam żeglowanie … Wszyscy stali i wrzeszczeli do mnie: „Gdzie Pani ma ten ukryty motorek?!” A ja miałam wspaniałą Genuę – mieliśmy wspaniały jacht. Genuę z materiału olimpijskiego ze Stoczni Gdańskiej zrobioną. Mogłam szaleć!
KM: Wszędzie flauta, a Pani płynie!
WM: Tak jest! Bo jacht był tak cieniusieńki, tak wspaniały, że najmniejszy powiew wyłapywał. Ach, było wspaniale! Mnóstwo przygód. Poznaliśmy różnych wspaniałych ludzi, no a przede wszystkim bardzo dużo przyszłych konstruktorów jachtów, którzy przyjeżdżali do męża. Mąż dawał im dobre rady, przestrzegał przed różnymi rzeczami, itd., itd. – no bo miał doświadczenie. c.d.n.
„Amulet” na tle nieistniejącej historycznej zabudowy wyspy w Mikołajkach (suszarnia żagli i szkutnia do naprawy uszkodzonych jachtów). Za sterem W. Modzelewska.
zdjęcia pochodzą ze zbiorów prywatnych Pani Wery Modzelewskiej
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.